[Wolontariat] Ania i Patryk
Od jakiegoś czasu rozmawialiśmy o chęci posiadania psa, jednak nie mogliśmy się zdecydować. O istnieniu Fundacji dowiedzieliśmy się od znajomej, która już była wolontariuszką i miała na wychowaniu szczeniaka. Wiedzieliśmy, że też chcemy się zaangażować.
Postanowiliśmy zostać weekendową rodziną zastępczą – czyli taką, która wspiera wolontariuszy, zapewniając opiekę dla psów na weekendy lub podczas urlopów. Podobnie jak wolontariusze, opiekunowie weekendowi muszą przejść obowiązkowy cykl szkoleń.
Już podczas pierwszego wykładu online prowadząca przekazała informację, że za tydzień odbędzie się "rekrutacja" szczeniąt… I dalej wszystko potoczyło się błyskawicznie. Dwa tygodnie później w naszym domu zamieszkał Thor.
Jako rodzina zastępcza mieliśmy możliwość zmiany imienia psa. Kiedy dowiedzieliśmy się, że trafi do nas Thor – nordycki bóg piorunów i błyskawic – nie mogliśmy mu tego zrobić. Lepszego imienia byśmy mu nie wybrali. Kiedy pierwszy raz zobaczyliśmy go na żywo, był małą niezdarną kluską i w niczym nie przypominał mitycznego boga błyskawic.
Bycie wolontariuszem to duża odpowiedzialność. Dostajesz pod opiekę małego słodkiego szkraba, który już od pierwszych sekund kradnie Twoje serce, a za półtora roku ten sam maluch ma za zadanie odmienić życie osoby niewidomej. My mamy przywilej towarzyszyć mu w tej wędrówce: nauczyć go życia w rodzinie, pokazać mu świat i przygotować go najlepiej jak to możliwe do swojej życiowej roli.
I tak Thor stał się członkiem naszej rodziny.
Czas spędzony z Thorem dał nam wiele radości, ale wymagał również od nas dużej samodyscypliny. Wychowanie psa przewodnika wiąże się z przestrzeganiem określonych zasad i reguł. Jesteśmy przekonani, że pierwszym słowem, którego znaczenie nauczył się Thor, było „nie”. Dlaczego? Ponieważ ta rozkoszna kluska już w wieku 6 tygodniu miała swój charakterek i dużą potrzebę poznawania świata.
Thor od pierwszego dnia uwielbiał z nami dyskutować. Jak? Bynajmniej nie szczekaniem. Miał on w zwyczaju wyrażać swoje zdanie lub niezadowolenie poprzez mruczenie i jęki. Brzmiały one niczym odgłos Chewbacci – postaci z Gwiezdnych Wojen – przez co często trudno było nam zachować powagę (i to była chwile, gdy zastanawialiśmy się, czy aby na pewno nie powinniśmy mu zmienić imienia).
Od małego Thor uwielbiał przebywać blisko nas. Podczas gdy my pracowaliśmy na home office, on zazwyczaj drzemał pod biurkiem lub obok niego. Wieczorami, gdy spędzaliśmy wspólnie czas, często kładł głowę na naszych nogach, a kiedy siedzieliśmy po turecku, mościł sobie miejsce w nogach.
Jednak gdy tylko na podłodze znalazła się jakaś poduszka albo choćby róg koca – były one jego. Nawet jeśli był w stanie położyć na nich tylko łapki i głowę.
Jak każdy labrador, Thor uwielbiał jeść. Niestety, w pierwszym miesiącu jego pobytu u nas zdiagnozowano u niego SIBO. Oznaczało to dla niego ścisłą dietę – tylko gotowany ryż… Dla rosnącego, ciekawskiego szczeniaka było to nie lada wyzwaniem.
Większość czasu na spacerach spędzał z nosem przyklejonym do ziemi, a my analizowaliśmy każdy centymetr, który przeszedł w celu sprawdzenia, czy nie wziął do pyszczka czegoś, co mogłoby mu zaszkodzić. To doświadczenie sprawiło, że zaczęliśmy się zastanawiać nad zmiana jego imienia na Dyson, bo wciągał dosłownie wszystko, nie zostawiając ani okruszka.
Codziennością stały się dla nas treningi. Szkolenia prowadzone przez trenera z Fundacji i te na co dzień. Thor okazał się bardzo pojętnym uczniem, ale kluczem do sukcesu była konsekwencja i systematyka.
Ćwiczyliśmy przy każdej okazji: podczas posiłków – nauka czekania i jedzenia tylko na komendę, w przerwach w pracy – powtórka podstaw posłuszeństwa, podczas wieczornych spacerów – oswajanie z hałasem ulicznym na pętli tramwajowej, a rano – nauka zachowania w sklepie i ignorowania przechodniów…
Thor towarzyszył nam zarówno podczas krótkich wycieczek do sklepu, fryzjera czy nad jezioro, jak i tych dłuższych – w góry czy nad morze.
I tak minął rok, a my z niedowierzaniem stwierdziliśmy, że czas na pożegnanie. Nadszedł moment egzaminu i przekazania Thora profesjonalnym trenerom. Dla wielu osób to trudny moment, ale dla nas był to niczym wysłanie go na studia – czas na jego usamodzielnienie i przygotowanie do pracy u boku osoby, która potrzebuje go bardziej niż my.
Jako wolontariusze Fundacji Labrador mieliśmy przyjemność opiekować się dwoma psami – Thorem i Kirą. Thor pomyślnie przeszedł egzaminy i trafił do pana Andrzeja i jego rodziny. Kiry niestety, ze względu na genetyczną wadę serca i mimo zaciętej walki o jej zdrowie, nie udało się uratować.
Jej historia pokazała nam jednak, jak wiele osób o dobrych sercach jest wokół nas. Aby uratować jej życie, potrzebna była kosztowna operacja. Czas naglił, a stan Kiry pogarszał się z dnia na dzień.
W zorganizowanej na rzecz Kiry zbiórce zaledwie w ciągu 24 godzin udało nam się zebrać całą potrzebną kwotę. Nawet teraz, gdy o tym piszemy, wzruszenie ogarnia nas na nowo. Jeśli osoby, które nam w tym pomogły, czytają ten tekst, jeszcze raz z całego serca dziękujemy! Choć Kiry nie ma już z nami, mogliśmy zapewnić jej kilka tygodni beztroskiego życia szczeniaka. Za to jesteśmy ogromnie wdzięczni.