[Wolontariat] Karolina i Rubi
O Fundacji Labrador usłyszałam już parę lat temu i od początku ta inicjatywa bardzo mi się spodobała. Byłam bardzo zapracowaną i zabieganą osobą z małymi dziećmi i początkowo uważałam, że nie znajdę czasu na dodatkowy obowiązek.
Trochę czasu upłynęło, kłopoty ze zdrowiem spowodowały, że zaczęłam mieć więcej wolnego czasu, więc znów wróciłam do rozważań, czy jestem gotowa na zaangażowanie się w wolontariat. Odważyłam się na telefon do Natalii i już w czasie pierwszej rozmowy przekonałam się do programu. Rodzinnie postanowiliśmy podjąć się wyzwania i tym samym pomóc potrzebującej osobie otrzymać pieska.
Ze względu na moje ograniczenia czasowe zaproponowano nam pieska już półrocznego, prosto z hodowli. Rubi odbieraliśmy późnym wieczorem w chłodny wieczór. Z samochodu najpierw wyłoniły się 3 czarne kuleczki i jeden wielki biały pies. Trochę byliśmy w szoku, bo piesek okazał się szczeniakiem 28-kilogramowym.
Zabraliśmy do domu, wykąpaliśmy i zaczęła się wspólna nauka. Było dużo obaw, że psa w tym wieku będzie trudno uczyć i że będzie na początku sprawiała dużo problemów. Pierwszą noc spałam z nią w pokoju, szczeknęła dosłownie dwa razy i potem pięknie spała. Pierwsze spacery były wyzwaniem, ponieważ Rubi bała się wszystkiego, wcześniej nie widziała samochodów i nie wiedziała, jak chodzić na smyczy. Byliśmy jednak pod wrażeniem, jak szybko się uczyła. Oczywiście bezcenne okazały się treningi, gdzie powolutku korygowano nasze błędy i uczono nas, jak właściwie postępować. Rubi łapała wszystko w lot, każdą komendę wystarczyło powtórzyć dwa razy i już ją umiała.
Dzieci na początku były sceptyczne i nie chciały za bardzo psem się zajmować, ponieważ bały się zbyt dużego przywiązania, jednak urok Rubi wszystko przełamał i stała się ich najlepszą towarzyszką. Córka bardzo zaangażowała się w szkolenia, natomiast syn był tym od wygłupów i szalonej zabawy.
Odkąd podjęliśmy się opieki nad Rubi strasznie dużo się nauczyliśmy, zupełnie inaczej patrzymy teraz na psy. Widzimy, jak dużo zależy od ich wychowania, i że wystarczy poświęcić naprawdę niewiele swojego czasu, aby wychować cudownego psa, jakim była dla nas Rubi. Wywróciła trochę nasze życie do góry nogami, ale było warto. Na zawsze zapamiętamy, jak kiedyś przybiegła do nas z nogą sarny w pysku, a mąż jeszcze wołał: “O, jaki wielki patyk niesie”.
Teraz, gdy oddaliśmy ją do dalszej nauki (lub jak mówimy wszystkim – wysłaliśmy na studia), to brakuje nam jej codziennych rytuałów: obszczekiwania ciemności o 22:00 czy też radosnego powitania wiecznie merdającym ogonkiem. Rozstanie było trochę łatwiejsze, bo mamy pod opieką kolejnego pieska Lucę, ale na pewno będziemy pamiętać o Rubi i już cieszymy się na jej świąteczną wizytę u nas.