< wróć

Kasper i JJ

2025-06-26

Zawsze wydawało mi się, że obecność psa w życiu człowieka musi oznaczać radykalne ograniczenie możliwości korzystania z tego, co przynosi świat. Ironią losu jest więc to, że dziś to właśnie pies jest dla mnie nie tylko łącznikiem pozwalającym mi na funkcjonowanie w przestrzeni, ale też motorem napędowym do życiowej aktywności. Długotrwały i męczący proces utraty wzroku, a potem godzenia się z nowymi realiami, zakończył się – jak sądziłem – praktyczną rezygnacją z większości moich pasji, które zwykle opierały się na różnych formach podróży. Dzięki współpracy z moim psem JJ-em jestem chyba bardziej aktywny niż kiedykolwiek wcześniej.

 

Pies przewodnik nie ułatwia życia. Kiedy zorientowałem się, że moje widzenie przestrzeni radykalnie rozmija się z jej rzeczywistym kształtem, bo oczy dostarczają już tylko ułamek sygnałów widzianych przeze mnie dawniej, moje życie stało się banalne: okopałem się w bezpiecznym świecie, w którym zakupy dostarczali mi kurierzy, na spacery wychodziłem za rękę z najbliższymi, dzięki dobrodziejstwom pracy zdalnej zarabiałem pieniądze bez wyściubiania nosa za próg mieszkania. Czas wolny upływał mi na filmikach z internetu: stałem się znawcą youtubowych dram, koneserem geopolityki palcem po niewidocznej mapie, z potrzeby wciągania się w ważne sprawy zacząłem śledzić tabele lig piłkarskich. Obrastałem tłuszczem i poczuciem, że ktoś urządził świat w niewłaściwy sposób. 

 

A zatem pies nie ułatwia życia, on szalenie je komplikuje. Decyzja o wyborze tej drogi wiąże się z koniecznością wyskoczenia z komfortowego grajdołka apatii na rzecz ponownego rzucenia się w wir spraw. Najpierw trzeba przekonać samego siebie, że ma to sens, a potem konsekwentnie budować specyficzną międzygatunkową więź, co zwłaszcza w pierwszych tygodniach bywa więcej niż żmudne. Wreszcie jednak przychodzi moment, w którym stajecie się duetem: rozumiecie się w lot i obaj nie wyobrażacie sobie już życia bez swojej stałej obecności. I właśnie wtedy dopiero zaczynają się schody: trzeba gdzieś pójść. Ale po co? Dokąd? Możliwości świata są niemal nieograniczone i trzeba coś wybrać. I znów, tak jak przeciętny człowiek, mieć mnóstwo do załatwienia, obejrzenia, odwiedzenia, słowem – po prostu żyć. 

 

Oczywiście możliwe jest osiągnięcie podobnego poziomu aktywności bez wzroku i bez psa, ale wiem z autopsji, że to droga nie dla każdego. Gdy straciłem wizję, miałem już trzydziestkę i nauka poruszania się i zdobywania pewności siebie w nieznany mi dotąd sposób szła mi tak wolno, że niechybnie po prostu bym się poddał. Po iluś tygodniach wysiłku mogłem dotrzeć bez przygód do najbliższego sklepu osiedlowego, po miesiącach – powoli i ostrożnie przejść z laską krótką trasę i być tak zmęczonym, że natychmiast chciało mi się spać. Dla kogoś, kto wcześniej opierał swoją tożsamość na odkrywaniu świata, było to doświadczenie dojmujące. Choć od momentu utraty wzroku do chwili pojawienia się JJ minęło parę lat, nie osiągnąłem postępów, które pozwoliłyby mi na względnie swobodne przemierzanie przestrzeni, której nie znałem wcześniej, w epoce widzenia. Odbyte kursy poruszania się z białą laską nie przyniosły przełomu, co więcej – upewniły mnie, że rozwiązanie leży gdzie indziej. 

Jak się zatem żyje z psem? Zaskakująco zwyczajnie. Można umówić się ze znajomymi w ulubionej kawiarni, odwiedzić babcię bez proszenia jej, by 80-latka odebrała cię z przystanku, można wyjść na spacer do parku albo zaproponować komuś w pracy, że wpadniesz coś omówić zamiast pisać długie maile. Po jakimś czasie okazuje się też, że można pojechać tylko z psem na parę dni za granicę, polecieć zimą na południe Europy i cieszyć się słońcem albo po raz pierwszy od lat zaproponować tacie wypad w Beskidy. Można znów interesować się pociągami, wyskoczyć na pizzę zamiast jeść z kartonowego pudełka, pójść wiosną do parku, usiąść na ławce i poczytać książkę. W gruncie rzeczy to same banały, których tak bardzo brakuje, gdy wyprawa na pocztę wydaje się twoim Everestem. 

Znów, jak przed laty, mam trochę nieregularne życie: dużo jeżdżę po Polsce, trochę po świecie, nie lubię i nie mam rytuałów dnia codziennego może poza tym, że zawsze wstaję raczej wcześnie, bo muszę wyprowadzić psa. Stałego rytmu nie ma więc też JJ, ale zawsze może liczyć raczej na czas wolny poprzetykany pracą niż na pracę z krótkimi przerwami. Kluczem do sprawności i dobrej jakości pracy wydaje mi się po czasie znalezienie balansu, stanu, w którym pies pozostaje raczej wypoczęty, a z drugiej strony ma przestrzeń do dania upustu swojej psiej energii. W zależności od potrzeb JJ pracuje z reguły raz lub dwa razy dziennie, bardzo rzadko trzy. Poza tym ma mnóstwo spacerów, podczas których jest zwykłym psem (tak, okazało się, że poruszanie się po mieście bez wzroku jest nie tylko konieczne, ale i zupełnie możliwe). Co tydzień ma dzień wolny, podczas pracy dostaje swoje ulubione chrupki, a po jej zakończeniu zawsze przychodzi czas na nieco większą smaczną nagrodę. 

Niedocenianym aspektem obecności psa w życiu niewidomego jest skuteczne przełamanie stereotypu osoby niepełnosprawnej jako w pewien sposób niezaradnej. W znakomitej większości przypadków nie jestem już dla ludzi biednym, poszkodowanym człowiekiem, któremu trzeba natychmiast pomóc, a nieszkodliwym dodatkiem do uroczego psa. Czasem stajemy się dla kogoś herosami, którzy we dwóch przezwyciężyli trudy życia. Nawet jeśli jest w tym sporo przesady, to szalenie miłe i budujące moją pewność siebie. 

Czasem jednak zdarzy się, że kogoś dziwi, że naprawdę wiem, co robię, gdzie jestem i nie roztrzaskam się o najbliższy słup. Incydentalne, ale irytujące przypadki próby uchronienia mnie przed rzekomym niebezpieczeństwem poprzez np. łapanie mnie za ramię kończą się zdumieniem, że nie jestem za nie wdzięczny. Rzadko, ale czasem bywa też tak, że ktoś próbuje zaczepiać nie mnie, a psa („o, jaki śliczny piesek, spójrz się na mnie”). Na szczęście JJ w pracy zachowuje więcej stoickiego spokoju niż ja i z reguły puszcza zaczepki mimo uszu. Na co dzień więcej jest jednak sytuacji przyjaznych, ciepłych. Praktycznie nie zdarza się też, by ktokolwiek miał wątpliwości, czy mój pies może ze mną gdzieś wejść. Bywaliśmy razem w kinie, teatrze, w hotelach, schroniskach górskich, w kwaterach prywatnych, w parkach narodowych, na plażach, koncertach (unikamy głośnego rocka), w podrzędnych barach i dobrych restauracjach, muzeach i tysiącu innych miejsc w kilku krajach i zwykle spotykamy się jedynie z aprobatą. 

Trudno jest wyrazić słowami, ile zawdzięczam mojemu psu oraz ludziom zaangażowanym w proces jego szkolenia. To JJ pozwolił mi bowiem na powrót do rzeczywistości: dał mi siłę do prowadzenia życia tak, jak chcę, by ono wyglądało. Przyniósł mi ciekawość świata, która zawsze była moim fundamentem, a którą zdusiłem w sobie, gdy straciłem wzrok. Stałem się lepszy dla innych, bo zniknęło we mnie poczucie krzywdy, które kazało mi oczekiwać od każdego jakiejś formy rekompensaty. Moja praca znów jest oparta na realnych doświadczeniach i uprawianie dziennikarstwa zza biurka pozostało na szczęście tylko kilkuletnim, zamkniętym epizodem. Mówiąc najkrócej i próbując podsumować wszystkie aspekty obecności psa, po prostu znowu naprawdę jestem.