< wróć

[Wolontariat] Iwona i Sushi

2025-01-13

O Sushi, której urokowi nikt nie mógł się oprzeć

O Fundacji Labrador – Pies Przewodnik dowiedziałam się od przyjaciółki, która została wolontariuszką weekendową i wraz ze swoimi dziećmi zaczęła przyjmować od czasu do czasu labradory jako opiekunka „zastępcza” na okresy wyjazdów, urlopów i tym podobnych nieobecności opiekunów rocznych. Ale wtedy zupełnie mnie to nie „obeszło”, bo zmieniłam właśnie pracę i byłam zbyt mocno zaangażowana zawodowo.

Natomiast po jakimś czasie przypomniałam sobie o Fundacji. Było to dokładnie wtedy, gdy postanowiłam zapisać się na studia podyplomowe z kynopsychologii. I tak zaczęła się moja przygoda z Sushi…

Małą czarną kuleczkę odebrałam na początku listopada 2023 roku. Była śliczniutka, bo… czarna. Trzymałam kciuki, żeby nie była przypadkiem czekoladowa. Brąz to nie mój kolor. Miałam też nadzieję, że będzie to pies, bo z suczkami do tej pory nie miałam do czynienia na co dzień. Udało się z kolorem, z płcią nie za bardzo. A miałam już takie piękne imiona przygotowane dla psa.

A dla suczki? Hmm… no właśnie, skąd imię Sushi? To efekt wymyślania różnych śmiesznych imion z przyjaciółkami podczas spaceru. A że wszystkie uwielbiamy sushi i dobrze się wymawia w kontekście nawoływania psa – spodobało się nie tylko mi, ale także osobom w Fundacji. Tak została Sushi. Imię nie pozostawało obojętne dla otoczenia. I jak to pewnego razu usłyszałam w przychodni weterynaryjnej, gdy przyszłam odebrać psa po zabiegu: “Poproszę Sushi na recepcję”. Zabrzmiało śmiesznie.

Pierwsze noce Sushi w domu, to nauka spania w klatce (jej, nie moja). Jeden z trudniejszych momentów w opiece, gdyż wiązało się to z moim spaniem na podłodze, przy klatce, z palcami wetkniętymi między kratki, aby pies mnie widział, czuł i dotykał, co pozwalało mu zasnąć i trochę spać, zamiast piszczeć, jak zostawiało się go samego. Byłam wykończona, niewyspana. Ale udało się! Po trzech nocach na podłodze, mogłam przenieść się na kanapę, a po kolejnych 2 nocach wrócić do siebie do sypialni. Jaka to była radość i ulga!

Kolejny etap – to nauka załatwiania się poza domem… Czyli co 2 godziny pies pod pachę i na dwór… Każda pobudka psa – pod pachę i na dwór… Koniec zabawy, szaleństwa – pies pod pachę i na dwór… Po jedzeniu – pod pachę i na dwór… Ciągłe pokonywanie dwóch pięter, bez windy… Mogłam bez wyrzutów sumienia zrezygnować z siłowni. Schody, spacery i brak czasu na cokolwiek innego były świetnym pretekstem, aby zaoszczędzić na karnecie na siłownię.

Sushi jako szczeniak była bardzo żywiołowym i psotnym psem. Uwielbiała gryźć… (Straty: 1 kurtka zimowa, 2 pary legginsów, 2 piżamy…).

Natomiast z wiekiem stawała się coraz mądrzejsza, zrównoważona i ciekawa świata, odważna i niezależna.

Przez rok pod moją opieką Sushi miała bardzo ciekawe życie: nie dość, że studiowała, w dodatku nad morzem, więc co dwa tygodnie podróżowała autem na weekendy do Trójmiasta, to jeszcze od poniedziałku do piątku pracowała ze mną w biurze, gdzie była kochana i rozpieszczana przez moje Współpracownice.
Sushi zresztą też uwielbiała tam jeździć. W pracy zawsze mogła liczyć na zabawę i nowe zabawki. Przez Sushi Dziewczyny zostały stałymi klientkami sklepu z odzieżą używaną, gdzie w piątki urządzały polowanie na kolejne pluszaki. Bo Sushi uwielbiała dostawać prezenty. Regularnie otrzymywała też zabawki – niespodzianki od Pana Romana z ochrony w naszym budynku biurowym – bardzo się lubili. Jak tylko był w pracy, to Sushi wpadała do niego i czekała, czy i co dostanie. A potem taka radosna i dumna przychodziła do biura z nową zabawką i wszystkim się chwaliła.

Sushi bardzo lubiła też wychodzić na spacer ze swoimi zabawkami. Stawała przy pudle ze swoimi pluszakami i najzwyczajniej sama sobie wybierała towarzysza spaceru czy przejażdżki autem. Z samochodu do biura też zawsze coś wybierała i nosiła ze sobą do pracy. Pamiętam, jak kiedyś szłyśmy na spotkanie do restauracji przy Starym Rynku. I Sushi z parkingu na Placu Wolności całą drogę maszerowała z wielkim białym królikiem w pysku, kręcąc dupką. Nie było osoby, która by nie zareagowała komentarzem i uśmiechem na to widowisko.

Sushi miała bardzo ciekawe dzieciństwo, bo praktycznie wszędzie ze mną chodziła i jeździła: do lekarza, do urzędów, do restauracji, na koncerty, do pubów, na zakupy do Lidla, Auchan czy Biedronki… Pierwsza nauka chodzenia przy koszyku z kółkami odbywała się w sklepie Jukka, a w galeriach handlowych – uwielbiała Posnanię i Plazę – namiętnie jeździła w górę i w dół schodami ruchomymi i swoją radością wzbudzała uśmiechy na twarzy klientów.

Gdziekolwiek się pojawiła – wszędzie była gwiazdą. Z pięknym uśmiechem na pyszczku, ogonkiem w ruchu i tanecznym krokiem z kręcącym tyłeczkiem wkraczała z gracją, czy to do weterynarza, czy do sklepu, czy do salonu samochodowego (tak, w autoryzowanym serwisie też wszyscy czekali na Sushi i witali się z nią, nie ze mną ). Ja tylko odstawiałam auto i przywoziłam Sushi.

Często w hotelach, a bywałyśmy w wielu różnych zakątkach Polski, nie pobierano ode mnie opłaty za nią, bo jako oznakowany pies przewodnik w treningu, z tym swoim przesłodkim usposobieniem, przekupywała obsługę swoją rolą i grzecznością. Regularnie jeździła ze mną również w służbowe delegacje. I była też na wakacjach nad morzem. Zresztą uwielbia wszelkie akweny wodne: nie przepuści żadnej kałuży, a jezioro czy rzeka – to obowiązkowy punkt sprawdzenia swoich pływackich umiejętności. Morze… Cóż… morze i plaża są jej żywiołem… Nawet z gilami po pachy, jak małe dziecko – nie chciała wyjść z wody.

Sushi uwielbiała się uczyć – wielką przyjemność obu nam sprawiały treningi. Chętnie uczyła się nowych rzeczy. Bez znudzenia powtarzała znane sobie już komendy. Miała zawsze radość z tego, że mogła mnie uradować dobrze wykonanym zadaniem.

Jest bardzo odważnym psem. Nie boi się nowych wyzwań. Nigdy nie straszne jej były metalowe, strome schody, ażurowe powierzchnie do pokonania, pomosty, przejścia na wysokości czy w tunelu… ma bardzo duże zaufanie do opiekuna.

Obecnie, od początku listopada 2024 roku, Sushi jest już na profesjonalnym treningu. Będzie psem asystującym osobie z PTSD. Bardzo mnie to cieszy, gdyż wyrosła na pięknego, empatycznego i lubiącego sprawiać przyjemność swojemu opiekunowi psa.

A ja, po kilkunastu dniach odpoczynku i doprowadzeniu mieszkania do ładu (wszędzie ogromne pokłady sierści… nawet w zamkniętych fabrycznie jogurtach), wzięłam pod swoje skrzydła kolejną podopieczną Fundacji – 7-miesięczną Lalę. Na szczęście znów czarną. I super fajną, rozkoszną i mądrą. I oczywiście śliczną.