< wróć

[Wolontariat] Marcin

2024-12-17

O Fundacji dowiedziałem się od moich sąsiadów zza ściany. Państwo Stacherscy mieli pod opieką psa z Fundacji i bardzo spodobała mi się taka forma pomagania innym oraz posiadania psa. W tamtym czasie pies był jednym z moich małych marzeń.

Co mnie skłoniło do zostania wolontariuszem? Jak wspomniałem, posiadanie psa było moim mini marzeniem, ale rodzice zawsze twardo powtarzali, że nie jestem jeszcze na tyle odpowiedzialny, nie znajdę czasu na szkołę i nie pogodzę wszystkiego. W tamtym czasie dopiero skończyłem 16 lat. Ale uparcie dążyłem do celu i co jakiś czas przypominałem, żebyśmy spróbowali i wzięli szczeniaka do siebie.

Pewnego razu pojechaliśmy do mojej cioci, która mieszka w Holandii i – niestety – jest w około 70% niewidoma i posiada właśnie psa przewodnika. Podczas pobytu u niej wiedziałem, że to jest najlepsza szansa, jaka mi się przydarzy, żeby przekonać rodziców. Powtarzałem: “Patrzcie, pies pomaga cioci. A gdzieś w Polsce jest inna ciocia, która potrzebuje takiego psa”. Tata powiedział: “Zastanowię się”, co było przełomowe, bo nigdy wcześniej nie było pola do dyskusji. Od tego czasu wiedziałem, że nie mogę odpuścić. Po powrocie do Polski poszliśmy do sąsiadów zapytać o szczegóły wolontariatu oraz kontakt z Fundacją. I wszystko się zaczęło, zostałem najmłodszym wolontariuszem w Fundacji.

 

Pierwsze dni z moim szczeniakiem wypadły perfekcyjnie. Xaję, bo tak ją nazwałem, dostałem w czwartek, a w piątek ogłoszono w Polsce zamknięcie szkół oraz nauczanie zdalne przez pandemię COVID-19, więc miałem ogrom czasu dla nowego członka rodziny. 
Wiele osób się zastanawia, co to za dziwne imię – Xaja – i dlaczego ją tak nazwałem. Chciałem być oryginalny, nie podobają mi się typowe imiona dla psów. Józef Piłsudski nazwał swojego psa “Pies”, więc stwierdziłem, że zrobię podobnie, ale w innym języku. I tak znalazłem język wolof, którym posługują się mieszkańcy Senegalu. Xaja to po prostu żeńska wersja słowa pies (xaj) w języku wolof.

Pierwsze dni z Xają tak naprawde były z jednej strony spełnieniem marzeń, a z drugiej zderzeniem z rzeczywistością. Nieprzespane noce i bardzo wczesne pobudki codziennie bez wyjątku… ale na to się pisałem, więc nie mogę powiedzieć złego słowa na ten temat.

Dni zmieniały się w tygodnie, Xaja rosła i szybko się uczyła, a przy okazji uczyła mnie cierpliwości. Trening z gryzącym szczeniakiem z ząbkami jak szpileczki w zimie, kiedy jesteś zmęczony, bywa irytujący, zwłaszcza gdy pies nie słucha. Xaja uczyła mnie systematyczności, a codzienne treningi oraz spacery co jedną, dwie, trzy godziny – odpowiedzialności. Było to pierwsze moje spotkanie z żywą istotą, która jest jak świeża glina i mogę ją ulepić, jak mi się tylko podoba.

Po kilku miesiącach Xaja coraz lepiej sobie radziła. Więź zaczęła się pogłębiać, przywiązanie rosło. Wszystko stawało się łatwiejsze – pies wiedział, jaka jest rutyna dnia, rozumiał komendy, nasze domowe życie i zwyczaje. Gdy Xaja osiągnęła 6 miesięcy, reszta czasu z nią była czystą przyjemnością – łatwe uczenie, spokojne spacery bez ciągnięcia.

Moim ulubionym psem byla wlasnie Xaja. Z perspektywy czasu mam wrażenie, że słuchała się najlepiej i chyba zwyczajne górę bierze tu sentyment do pierwszego psa. Razem z Xają uczestniczyliśmy w wielu spotkaniach z partnerami Fundacji.

Moment rozstania wydawał się bardzo trudny, jednak nie miałem za dużo czasu smucić się, ponieważ po trzech dniach dostałem nowego psa pod opiekę – Bamosa. Tym razem nie był to szczeniak, a 4-5 miesięczny psiak. Wychowanie drugiego psa było o wiele łatwiejsze, jednak czułem, że nie jest to Xaja. Bamos miał inne zachowania, inne przyzwyczajenia oraz inne wychowanie. Lecz po kilku tygodniach wspólnego życia zrozumiał moje zasady działania i ponownie wolontariat był przyjemnością. Bamos słuchał, wiedział co i jak robić.

Od tego momentu opieka nad psami była dla mnie przyjemnością, a nie pracą.

Następne psy, które wychowywałem, to Simba oraz Luca, którą miałem od początku, od ósmego tygodnia. Luca miała dla mnie wyjątkowe znaczenie, ponieważ była czarną dziewczyną, tak jak Xaja. Bamos był rudy, a Simba kremowy, więc gdy po domu znowu pałętało się czarne stworzenie na czterech łapach, wspomnienia do mnie wróciły.

Jak zachęcić do bycia wolontariuszem? I dlaczego polecam to szczególnie młodym osobom jak ja?

Wolontariat uczy odpowiedzialności. To Ty odpowiadasz za los psa. Ale też uczy systematyczności (codzienne ćwiczenia i treningi oraz zwykłe spacery), spokoju, cierpliwości i opanowania, gdy pies nie słucha, szczeka czy zniszczy coś w domu. Może to być dla nas bolesne, ale trzeba przekształcić impuls złości w opanowanie i racjonalne decyzje czy zachowania.

Wolontariat otwiera oczy na resztę świata. Na koniec przygody z psem, gdy spotykasz się z nieznajomą osobą w potrzebie, na przykład niewidomą, to uświadamiasz sobie, że Twoja praca i wysiłek nie poszły na marne, kogoś uszczęśliwiają i ułatwiają życie. Zaczynasz myśleć, że minimalnie zmieniasz społeczeństwo, robisz jakąś zmianę w swojej małej społeczności. Jestem z niektórymi osobami (beneficjentami) w kontakcie i dostaję czasem zdjęcia z moimi psimi wychowankami. W takich chwilach naprawdę robi się ciepło na serduszku i uświadamiasz sobie, że było warto.

Na koniec jeszcze słowo o zabawnych momentach. Była ich nieskończona ilość. Każdy dzień był pełen uśmiechów i zabawy z psiakami. Od śmiesznych min, które robią, tego, jak wyglądają podczas snu czy jedzenia. Bamos gdy spał, to bardzo mocno chrapał, ale tak naprawdę udawał, że śpi i wydaje dźwięki, żeby skupić naszą uwagę. Czasami intelekt i przebiegłość psów mnie zadziwiały. Bamos potrafił otwierać przymkniętą klatkę łapą i rozumiał mechanizm działania drzwi do jego klatki. Zimą psiaki biegały po polu w zaspach śniegu, nie było ich widać, ale było je słychać. Kiedy ktoś zaczynał coś jeść, nagle stawały się najlepszymi przyjaciółmi wszystkich członków rodziny. U nas w domu była taka zabawa, żeby “podkładać głosy” psom. Z bratem dubbingowaliśmy psiaki, co czasami wychodziło nam genialnie.