[Wolontariat] Marta i Fire
Moja przygoda z Psem Przewodnikiem rozpoczęła się od spotkania z Wolontariuszką, która opiekowała się małą czarną kulką. Już wtedy zaświeciły mi się oczy, niestety ze względu na odległość miejsca zamieszkania od Poznania, charakteru pracy, który wykonuję, oraz utraty własnego czworonoga, po której nie wyobrażałam sobie, że mogę kolejny raz stracić „psy-jaciela”, próba opieki nad szczeniakiem nie zakończyła się sukcesem… minęły 2 lata, skończyłam szkołę, przeprowadziłam się, ale z tyłu głowy niezmiennie towarzyszyła mi myśl o psie.
Iskrą, która na nowo roznieciła przytłumiony żar, było obejrzenie dokumentu „W głowie psa”. No i stało się, mój ogień rozpalił się na nowo! W słoneczny sierpniowy dzień postanowiłam napisać wiadomość do Fundacji i ku mojemu zdziwieniu otrzymałam odpowiedź, „brakuje wolontariusza do opieki nad szczeniakiem, ale Zarząd Fundacji musi podjąć decyzję czy pies trafi właśnie do Pani… będziemy się kontaktować”.
W oczekiwaniu na werdykt, zamiast skupić się na pracy, obowiązkach, nieustannie zerkałam w telefon, by przypadkiem nie przegapić próby kontaktu, nie przespałam nocy, bo czytałam blog Fundacji, historie ludzi i psich bohaterów. Łez przeplecionych z uśmiechem nie było końca. Upragniony telefon zadzwonił, a serce zabiło znacznie szybciej „Pani Marto, zostaje Pani Wolontariuszem, zapraszamy na spotkanie do Fundacji”.
Czas oczekiwania upływał na ogarnianiu spraw do załatwienia przed przybyciem nowego członka rodziny, przygotowaniu domu, wyborze imienia… Wiedziałam jedno, imię musi wiązać się z moją pracą-pasją i tak została ochrzczona „FIRE” – teraz już wiem, że imię trafione w 100%, bo to prawdziwy ogień!
Nastał upragniony dzień odbioru psa, pod biurem Fundacji byłam o kilka godzin za wcześnie z nadzieją, że to przyspieszy spotkanie. Nasze równanie było proste: jedno spojrzenie + machnięcie ogonem = miłość od pierwszego wejrzenia, mały „biszkopt” leżał w koszyku nieświadomy ważnej roli, jaką napisał mu psi los. Pierwsza podróż do nowego domu upłynęła na kolanach córki, ciepło, miękkość i wzrok szczeniaczka, dla którego jest się całym światem to bezcenne doświadczenie. Nieustannie wpatrywaliśmy się w nią jak w obrazek, obserwowaliśmy, jak rośnie w oczach, zaczynała nam ufać i bardzo szybko stała się pełnoprawnym członkiem naszej rodziny,
Były też nieprzespane noce, niezliczone wschody słońca, oglądanie gwiazdozbiorów w piżamie, wszechobecna sierść, spanie na podłodze, by przez kratki klatki kennelowej trzymać łapkę. Wszystko co „złe” bardzo szybko poszło w zapomnienie, wczesne wstawanie miało swoje plusy – robiło się więcej czasu na poranną kawę. Każdego dnia Fire uczyła się nowych rzeczy, ze zdumieniem poznawała świat, a razem z rodziną poznawaliśmy ją. Z upływem kolejnych tygodni nasz rodzinny mechanizm zaczął łączyć swoje zębatki.
Uczestniczyliśmy w treningach, na których uczyliśmy się wspólnie z trenerami zachowań niezbędnych do funkcjonowania psa. W tym miejscu pragnę podziękować za profesjonalizm i chęć pomocy wszystkim członkom Fundacji i zawsze uśmiechniętym Wolontariuszom.
Pies potrzebuje jedynie obecności człowieka, jego opieki, nie oczekuje niczego więcej, nie ma znaczenia dla niego kim jesteś, co posiadasz. Brakuje tego w dzisiejszym świecie, który pędzi, porównuje i ocenia – a pies przypomina nam, co naprawdę ma znaczenie: bliskość, akceptacja i bycie razem. Nigdy nie odwraca się plecami, gdy przychodzą trudne chwile, po prostu jest – zawsze gotów podać łapę, przytulić się, położyć głowę na kolanach, cieszy się z najmniejszych rzeczy, wita się z pełnym entuzjazmem, niezależnie czy nie widzi Cię 10 minut czy kilka godzin. Nie potrzebuje słów, żeby pocieszyć, sama obecność mówi więcej niż tysiąc słów, wyczuwa nastrój jak barometr ciśnienie.
Fire towarzyszyła całej rodzinie we wszystkich możliwych okolicznościach, sprawach dnia codziennego, była z nami na wakacjach, w ważnych życiowych momentach, przeżyliśmy wszystkie pory roku i niemalże 365 cudownych dni i nigdy nie przyszło zwątpienie, że podjęłam złą decyzję, przygarniając ją pod nasz dach.
Ogromnym plusem posiadania przyszłego psa przewodnika jest fakt, że nie spotkaliśmy się z miejscem, do którego pies nie ma wstępu: zamki, muzea, parki, szpitale, sklepy, pociągi, tramwaje, metro, hotele, restauracje stały przed nami otworem. Nie natrafiłam na osobę, która była negatywnie nastawiona na obecność psa, wręcz przeciwnie – Fire wzbudzała uśmiechy, szepty przechodniów. W naszym społeczeństwie wbrew pozorom istnieje duża świadomość postępowania z psem przewodnikiem, szczególnie zauważalna wśród młodszego pokolenia.
Nieuchronnie zbliża się czas rozstania i mimo tego, iż od pierwszej minuty byłam świadoma, że ta chwila nadejdzie, to i tak nie umiem poukładać sobie tego momentu, jedynym pocieszeniem jest świadomość, że gdzieś tam czeka ktoś, komu pies da szansę na samodzielność, bezpieczeństwo i codzienną odwagę. Fakt ten daje ogromne poczucie spełnienia i siły. Wiedząc, że do rozstania pozostało kilkanaście dni, staram się jeszcze bardziej chłonąć każdą wspólną chwilę – każdy spacer, każdą zabawę, każdy spokojny moment blisko siebie.
Zaszczytem, powodem do dumy i ogromnym przywilejem było towarzyszyć Fire w psiej wędrówce: nauczyć życia w społeczeństwie, pokazać świat i przygotować najlepiej jak to możliwe do życiowej roli – bezgranicznej i bezinteresownej pomocy człowiekowi.
Pies to najlepszy przyjaciel, to niesamowite, jak tak mała istota potrafi zapełnić przestrzeń w sercu i zakorzenić się tam głęboko i nieodwracalnie. Każdy członek mojej rodziny oddał kawałek serca – a w zamian dostał coś znacznie większego, czego nie da się zmierzyć żadną miarą: wdzięczność, przyjaźń i bezwarunkową miłość. Pamięć po niej w naszym domu zostanie z nami do ostatniego kłaczka sierści, czyli na zawsze!
Każdego dnia upewniam się w przekonaniu, że wolontariat to jedna z najlepszych życiowych decyzji, pies wniósł do naszego domu morze radości i pozytywnej energii.
Mam nadzieje, że Fire jest tylko przystankiem w mojej psiej podróży, w którą polecam wybrać się każdemu, gwarantując moc atrakcji każdego dnia.