< wróć

Gazeta Wyborcza Poznań 3 marca 2006

2006-03-03

Paweł Zieliński: wpłynął na mnie pies Cywil Poznańska Fundacja Labrador przekazała psa-przewodnika niewidomemu Mariuszowi z Poznania. To drugi pies fundacji, który ukończył szkolenie.

Kilkunastoma innymi zajmują się wolontariusze. Na te labradory czekają już kolejni chętni - niewidomi z całego kraju. Psy fundacji szkoli 36-letni Paweł Zieliński, z którym rozmawiamy o jego psiej pasji. Joanna Bosakowska: Jak długo trwa wyszkolenie psa dla niewidomego?

Paweł Zieliński, kynolog szkolący psy dla niewidomych, straży pożarnej i policji:

-Szkolenie specjalistyczne trwa od 6 do 8 miesięcy. Ale wcześniej, przez półtora roku, psy mieszkają w rodzinach zastępczych. Taki opiekun-wolontariusz to nie jest tylko ktoś, kto daje jeść zwierzęciu i wyprowadza go na spacer. On buduje środowisko, w którym ten pies będzie pracował. Środowisko to ulica, tramwaj, winda w bloku, wolontariusz przyzwyczaja psa do życia wśród ludzi, w mieście. Na końcu tej półtorarocznej drogi labrador przechodzi testy. Jeśli je zda, trafia w ręce instruktora już na specjalistyczne szkolenie. W szkoleniu stopniuję trudności. Uczę na przykład podejmowania przez zwierzę inicjatywy. Jeśli niewidomy będzie chciał iść w prawo, ale tamtędy się nie da przejść, pies powinien - wbrew poleceniu człowieka - poprowadzić go inną drogą. Pies musi też zrozumieć, że on i niewidomy to jedna bryła - to ważne przy przeszkodach typu szlaban, barierki. Pies przecież pod nimi przejdzie bez trudu, ale musi przewidzieć, że pod barierką nie przejdzie człowiek. To samo z gałęziami drzew - zwierzę powinno przewidzieć, że niewidomy może o gałęzie zahaczyć, i tak poprowadzić człowieka, by to się nie stało. Taką długą, bo dwuletnią drogę szkoleniową przeszły na razie dwa psy fundacji - Nelson, który został przewodnikiem niewidomej Magdy Rutkowskiej z Łodzi, i Argo, którego dostał pan Mariusz, a właściwie dostanie, bo dopiero uczy się współpracy z psem…

-Rolą Mariusza jest dalsze szkolenie i doskonalenie tego psa, w pewnym sensie jest on ostatnim trenerem Argo. A moją rolą jest przygotowanie Mariusza nie tylko do pracy z psem, ale i do zajmowania się nim w domu. On nigdy nie miał psa. Mamy więc zajęcia teoretyczne i praktyczne. Mariusz musi się przestawić z chodzenia o lasce - dotąd orientował się w przestrzeni, opukując laską ściany i krawężniki. Niewidoma Magda Rutkowska opowiadała mi, że ta ciągła koncentracja, nasłuchiwanie, opukiwanie ścian, by zorientować się, w jakim jest miejscu i dokąd idzie, jest szalenie męczące. W momencie, gdy to zadanie przejmuje pies, dla niewidomego to duża ulga.

W czasie szkolenia psa też Pan chodzi z opaską na oczach, by nic nie widzieć. A jak ludzie reagują na taki widok?

-Często rodzice pokazują mnie dzieciom i mówią „zobacz, to jest pies przewodnik, on pana prowadzi”. Kiedyś miałem zaś zabawną sytuację: starszy pan obserwował mnie, jak parkowałem samochód, potem jak wyprowadziłem psa, zakładałem mu uprząż, wreszcie jak chodziłem z psem - już z opaską na oczach i białą laską. W którymś momencie ten pan nie wytrzymał, podchodzi do mnie i mówi: „Pan to jakiś dziwak jest. Raz pan widzi, raz nie widzi…”.

Jest Pan kynologiem z zamiłowania, czy może kończył studia związane z hodowlą zwierząt?

-Z wykształcenia jestem elektromonterem, ale nigdy w tym zawodzie nie pracowałem. A kynologiem zostałem z zamiłowania. Zaczęło się już w dzieciństwie. Mój dziadek był policjantem, przewodnikiem psa. Babcia mi dużo o nim opowiadała. Na pewno wpływ na mnie miały filmy typu „Cywil”. Zresztą, w przedszkolu często bawiłem się w… Szarika. Później, już w podstawówce, dostałem swojego pierwszego psa. To był Huzar - podobny do owczarka niemieckiego. I tak zafascynował mnie psi świat. Najbardziej interesują mnie psy, które pomagają człowiekowi. Są nieocenione w niesieniu pomocy ofiarom katastrof, ludziom zaginionym, zasypanym.

Jest Pan instruktorem szkolącym takie psy, m.in. poznańskiej grupy ratownictwa specjalistycznego Ochotniczej Straży Pożarnej. Grupa działa już ponad dwa lata…

-Ciągle się rozwija. Dwa psy zdały już egzaminy i zdobyły licencję ratowniczego. Mogą ze swymi opiekunami uczestniczyć w akcjach. Kolejne trzy psy kończą niedługo dwuletnie szkolenie i wiosną czeka je egzamin. W najbliższym czasie planujemy nabór ochotników do naszej grupy. Szkoliłem też psy ratownicze dla Państwowej Straży Pożarnej. Byliśmy między innymi na akcjach w Szczecinie, gdy wybuchł gaz w kamienicy - zginęła tam jedna osoba. Przeszukiwaliśmy z psami gruzy budynku przy ul. Śniadeckich w Poznaniu, w którym zawalił się strop - było podejrzenie, że bawiły się tam wcześniej dzieci. Pojechaliśmy do Nowej Soli, gdzie zawaliły się trzy kondygnacje dawnej fabryki…

We wszystkich tych wypadkach jednak nie było pod gruzami żywych ludzi. I co wtedy?

-Staramy się psu jakoś wynagrodzić tę pracę. Zwykle każemy mu szukać pozoranta - osobę, którą specjalnie ukrywamy gdzieś w pobliżu. Dla psa poszukiwanie żywej osoby nie wiąże się bowiem z tragedią, jaka się wydarzyła. On po prostu szuka partnera do zabawy - taką naturalną chęć do zabawy wykorzystujemy właśnie przy szkoleniu psów ratowniczych. Dlatego po każdej pracy - nawet „bezowocnej” - musimy wynagrodzić zwierzę.

Do Chorzowa, gdzie zawaliła się hala targowa, nie pojechaliście…

-Byliśmy zmobilizowani, czekaliśmy na wyjazd. Ale tam były już dwie grupy poszukiwawczo-ratownicze PSP z Nowego Sącza i z Łodzi, przyjechali też ochotnicy. A obszar do przeszukania nie był duży. W telewizji słyszałem, że w Chorzowie pracowało 21 psów ratowniczych, to naprawdę sporo.

Pamiętam z relacji telewizyjnych, że gdy psy wprowadzono na teren gruzowiska, ogłoszono ciszę. Zawsze pracujecie z psami w ciszy?

-Nie, tak nie jest. Ciszę ogłasza się wówczas, gdy straż wykorzystuje geofony do poszukiwania ofiar. Wówczas ratownik przez megafon mówi do poszkodowanych, by - jeśli go słyszą - stuknęli kilka razy. A psy mogą pracować w każdych warunkach. Egzaminy na licencje dla psów ratowniczych odbywają się na poligonie po byłych wojskach radzieckich. Tam są zburzone bloki, tam można też coś wysadzić. W czasie pracy psa jest dym, hałas, strzelanie, pracują piły, ktoś mówi przez megafon. Jeżeli psa by coś takiego dekoncentrowało, nie dostałby licencji i nie mógłby brać udziału w akcji.

Taki egzamin zdaje nie tylko pies, ale i człowiek…

-Przewodnik psa odgrywa potężną rolę. Może nie mieć predyspozycji w odczytywaniu intencji swojego psa, nieświadomie wywoływać na niego presję, co zwierzę świetnie odczuwa. Rezygnuje wtedy z poszukiwań, chociaż potrafi wyczuć żywą osobę pod gruzami.

Ale to nie jest tak, że gdy pies raz zdobędzie licencję, to już z nim nie trzeba trenować?

-Psy muszą być praktycznie cały czas utrzymywane w gotowości bojowej. Nie jest tak, jak w sporcie: ktoś liczy na medal, a jak go nie wywalczy, to mówi „trudno, wracam do treningów”. Jeśli ktoś nie trenuje z psem i przez to podczas akcji zwierzę nie znajdzie ofiary, przewodnik przez swoje lenistwo na sumieniu ma życie ludzkie.

Wasza ochotnicza grupa działa już dwa lata, byliście na kilkunastu akcjach, ale psy nie odnalazły żywych osób, bo ich po prostu pod gruzami nie było. Nie frustrują Was takie wyjazdy?

-W pewnym sensie. Pozostaje niedosyt. Jasne, że chciałoby się kogoś uratować, ale nikt nie może przewidzieć, co się wydarzy. Nie wiadomo, kiedy nasze umiejętności przez tyle miesięcy powtarzane do znudzenia, będą mogły być wykorzystane. Może nigdy?

Musicie być gotowi do wyjazdu na akcję w dzień i w nocy. Nie dostajecie za to pieniędzy…

-Liczymy na to, że kiedyś uratowana osoba uściśnie nam dłoń. To jest nasza wypłata.

Rozmawiała Joanna Bosakowska

Zapisz się na newsletter

Zobacz więcej

Dziękujemy

Na twój adres e-mail został wyłany link potwierdzający dołączenie do naszego newslettera.

Nie otrzymałeś maila? Kliknij, aby wysłać ponownie.